niedziela, 8 lutego 2015

27. Tak, myślę, że mogłabym się poddać.

         Breathe me


          Leżę na łóżku, w jednej dłoni mam papierosa, w drugiej, dla równowagi, butelkę wody. Gadam z Amelią na Skypie i staram się udawać, że wracam do ogólnie przyjętych norm. W Cannes jest strasznie gorąco, leżę w samej bieliźnie i koszulce na ramiączkach, z kolei w Kędzierzynie kolejny dzień pada i jest zimno, czego w sumie Melce zazdroszczę, bo mam serdecznie dosyć tej pogody, która zupełnie nie pasuje do mojego nastroju.
   -Za felieton się bierz, skarbie – mówi. – To twoja szansa.
  -Nie chce mi się – odpowiadam beztrosko. – Nie wiem, po co mi to załatwiłaś.
   -To niech ci się kurwa zachce – kiedyś taki ton głosu Amelii sprawiłby, że może odrobinkę wzięłabym się w garść. Nie chcę zastanawiać się nad tym, jak bardzo jest ze mną źle, skoro to mną w ogóle nie ruszyło. – Lena, dobrze piszesz i masz o czym pisać…
       Przytakuję Ameli nie przywiązując zbytnio uwagi do jej monologu. Sięgam po kolejnego papierosa, coś tam mówię, że się wezmę, że to na pewno mi dużo pomoże i takie tam.
   -Na pewno chcesz być chrzestną dla Manon?
   -Zachowujesz się, jakbym miała być chrzestną Antonina, nie Manon.
   -Ciągle się o ciebie martwię.
   -Nie będę pokazywać, kto mnie namówił do pozostania w Cannes.
   -Bo w Polsce byś totalnie ześwirowała.
   -Dzięki.
   -Ale czy ktoś cię na siłę trzymał we Francji?
   -Przecież chciałam wrócić do Lublina!
   -Nie zauważasz tej dyskretnej różnicy między Lublę a Cannes? Poza tym, jak byłam u rodziców to spotkałam na mieście Piotrka. Pytał się o ciebie.
   -I co mu powiedziałaś? Skłamałaś, że jest wszystko okej?
   -A wolałabyś, żebym opowiedziała mu, co zrobił z tobą facet, dla którego go rzuciłaś? Nie ma sprawy, mogę nawet teraz do niego zadzwonić i mu to wszystko opowiedzieć.
   -I co po tym, jak do niego zadzwonisz? Zamieni się w rycerza i przyjedzie po mnie?
   -Wcale bym się nie zdziwiła.
   -Ja w sumie też.
       Do mieszkania wchodzi Guillaume. Z hukiem rzuca torbę na podłogę, wchodzi do pokoju i staje w miejscu, nie mówiąc nic.
   -Pewnie gdybyś ze mną nie rozmawiała, właśnie byłabyś pod nim.
   -To nie było śmieszne – wystawiam Amelii język, po czym wbijam wzrok w nadal milczącego Guillauma. – Mowę ci odebrało?
   -Myślałem, że jesteś sama – odzywa się wreszcie. Aha.
   -Ale ja jestem sama – patrzę na niego podejrzliwie.
   -Nie, jesteś z Amelią – rzuca i wychodzi do kuchni. Wzruszam ramionami na zdziwione spojrzenie Amelki. Nic nie rozumiem z tego, co właśnie się stało.
   -Nie wierzę, że on czegoś do ciebie nie czuje – mówi Przybyszewska.
   -To uwierz – gaszę papierosa. – Jutro jedzie z klubem na jakiś obóz, całe cztery dni będę sama.
   -I masz na te dni jakieś plany?
   -Pewnie wezmę się za pisanie.
        Jestem tak dobra w kłamaniu, że sama zaczynam sobie wierzyć. Niedługo potem kończę rozmowę z Amelią i siadam w salonie razem z Guillaumem. Kłamanie jemu także przychodzi mi bez problemu. Opowiadam mu o planach na najbliższe dni, których w rzeczywistości nie ma i nie będzie. Jemy razem kolację, chociaż wcale głodna nie jestem, właściwie próbuję robić wszystko, co robiliśmy razem w Argentynie. Chcę mu pokazać, że wcale się nie załamałam, że staram się pozbierać i nie mam zamiaru płakać na każde, nawet najmniejsze wspomnienie o Rouzierze. Udawanie od zawsze przychodziło mi naturalnie. To nie chodzi o to, że nie chcę pokazywać moich słabości. Często sama nie potrafię sobie wytłumaczyć, co jest w tym momencie nie tak. Po prostu często jestem smutna bez jakiejkolwiek przyczyny. Potem przypomnę sobie coś, coś gdzieś przeczytam, zobaczę, od razu mam w głowie mnóstwo urojeń, na wierzch wychodzą wszystkie moje lęki i obawy. Nie chcę, by Guillaume widział we mnie tylko paranoiczkę, życiową przegraną i kompletną kretynkę. Już wystarczająco naoglądał się mnie w kompletnie beznadziejnym stanie. Kolejnego dnia wstaję razem z nim, by się pożegnać i życzyć mu udanego wyjazdu. Wychodzi z mieszkania, a ja wreszcie przestaję udawać i zaczynam płakać. Nie robię nic oprócz płakania i palenia, ale nawet to nie daje mi żadnej ulgi. Obawiam się, że Antonin wsiąkł we mnie tak głęboko, że już nigdy się z niego nie wyleczę. Drugi dzień jest nieco lepszy, nie mam siły na płacz, leżę bezczynnie na łóżku, w sumie tak samo jak trzeci. Codzienne czynności wykonuję mechanicznie, potem wracam do leżenia i tak w kółko.
   -Ile czasu miałaś zamiar przede mną udawać?
        Nie wiem, czy straciłam rachubę czasu czy to Guillaume wrócił za wcześnie. Spoglądam za siebie i to rzeczywiście on leży przy mnie.
   -Dlaczego wcześniej wróciłeś, stało się coś? 
   -Ty się stałaś. Specjalnie powiedziałem, że wracam dzień później żeby zobaczyć, co będziesz robić. Lena, nie musisz mnie ciągle okłamywać.
   -Nie chcę, żebyś mnie taką oglądał. Nie chcę, żeby ktokolwiek taką mnie widział.
   -I co, miałaś zamiar udawać, że jest z tobą coraz lepiej?
   -Przecież w to uwierzyłeś.
   -Nie. Nie uwierzyłem.
        Leżymy do siebie plecami, ciszę przerywają odgłosy z zewnątrz. Nie mam ochoty kontynuować tej rozmowy. Nie chcę straszyć Guillauma tym wszystkim, co mam teraz w sobie i z czym sobie zupełnie nie radzę.
   -Jest źle, prawda?
   -Jest – odpowiadam prawie szeptem po długiej chwili milczenia. – Ja się nigdy tak nie czułam.
   -A jak się czujesz?
   -Jakbym została zupełnie sama na świecie. Że ludzie mają mnie dość i najlepiej by było, gdybym zniknęła.
    -Szkoda, że w tym wszystkim nie zauważasz mnie i tego, ile dla mnie znaczysz.
        Samica wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Jego słowa poruszają mną do tego stopnia, że wstaję i idę do niego. Siedzi na balkonie, na mój widok  w ogóle się nie rusza.
   -Powinnaś pójść do psychologa.
   -Nie powinnam nic ci mówić.
   -Widziałem, co się dzieje. Daj sobie wreszcie pomóc i przestań wmawiać sobie same najgorsze rzeczy.
   -No tak, bo jak zacznę wmawiać sobie same dobre, to wszystko magicznie się poprawi! Nie Guillaume, to tak nie działa. Czuję się kurwa źle i nikt nie może mi pomóc, rozumiesz?
   -Właśnie nie rozumiem! Na Antoninie świat się nie kończy!
   -Mój się chyba skończył.
   -Boże, Lena, co ty gadasz? Masz całe życie przed sobą!
   -Po pierwsze nie całe, po drugie, co mi z tego, jak ja nie widzę w nim żadnego sensu?
   -Ty jesteś tym sensem. Zacznij żyć dla siebie.
   -To miało mnie przekonać? Nie potrafię być szczęśliwa.
   -Bo może ty wcale nie chcesz być szczęśliwa?
   -Pewnie, że nie chcę, strasznie lubię to, że nigdy mi nic nie wychodzi!
   -Przepraszam.
   -Przestań, na twoim miejscu już dawno bym wyszła z siebie gdybym miała wysłuchiwać takich lamentów. Ja już sama z sobą nie wytrzymuję.
       Guillaume przytula mnie, gładząc moje włosy. Siedzimy tak aż do zapadnięcia zmroku. Nie rozmawiamy już więcej o mnie, zastanawiamy się, co kupić Manon z okazji chrztu. Kolejnego dnia, pierwszy raz od dłuższego czasu, wychodzę z Samikiem na zakupy. U jubilera zamawiamy bransoletkę i medalik z grawerowaną datą chrztu. Tego samego dnia dzwoni Rouzier chcąc spotkać się z nami w sprawie chrztu. Ma jeszcze do załatwienia ostatnie sprawy z klubem, dlatego przyjeżdża do Cannes. Obojętnie przytakuję na zgodę, w środku cała trzęsąc się z nerwów. W poranek jego przyjazdu wypalam prawie pół paczki papierosów. Wypaliłabym pewnie drugie pół, ale Guillaume mi zabiera, więc idę pod prysznic, gdzie siedzę dobre ponad pół godziny. Ledwo kontroluję nerwy, trzecia z rzędu zaparzona melisa też niewiele pomaga. Na dźwięk jego głosu ręka drży mi tak, że nie mogę pisać.
   -Cześć, Lena.
   -Cześć.
        Nie mam odwagi na niego spojrzeć. Guillaume siada przy mnie, szepcze mi na ucho ‘Bądź dzielna’, ale ja wcale nie chcę być dzielna, chcę wszystko wywrzeszczeć Antoninowi, dać mu lewy sierpowy a potem zeskoczyć z okna.  Prawie się nie odzywam, większość rzeczy mówi za nas oboje Samik. Ta rozmowa w ogóle się nie klei, chłopaki przez wzgląd na swoją przyjaźń próbują ją utrzymać.
   -Chciałbym dać Manon drugie imię – mówi Antonin.
   -Rachelle – mruczę. – Z hebrajskiego to znaczy ,,owieczka’’. Zawsze możesz dać jej imię Élodie, po mamusi.
   -Myślę, że powinniście wreszcie porozmawiać – odzywa się Guillaume. – Wrócę do domu, jak jakoś się dogadacie.
   -W związku z czym ja mam się z nim dogadywać? – patrzę beznamiętnie na Samika. – Może mam go jeszcze przeprosić za to, że go zostawiłam? Chociaż w tym przypadku to raczej on mnie zostawił. A, właśnie, Anto,  jak tam powrót do Élodie? Układa się wam? Jesteś z nią szczęśliwy?
        Nie mogąc więcej znieść obecności Antonina biorę pozostałe papierosy i wychodzę. Czuję ulgę, że mogłam wyrzucić z siebie chociaż część złości, jednak gdy słyszę za sobą moje imię, ta złość ponownie wraca.
   -Co ty jeszcze ode mnie chcesz?!
   -Ja nie chciałem cię zranić.
   -Skoro nie chciałeś, to trzeba było tego nie robić. Coś jeszcze?
   -Wróć do mnie.
   -Oboje wiemy, że nie zastąpię ci Élodie. Antonin, starajmy się zachowywać jak dorośli ludzie dla Manon. Ona jest niczemu winna i ona nie może przez to ucierpieć. Za bardzo kochasz Élodie, żebyśmy my mogli jeszcze razem być, a ja nie dam rady być tą drugą. Nie zasługuję na bycie twoim wyjściem awaryjnym.
           Do chrztu Manon widzimy się z Rouzierem tylko jeden raz, przy rozmowie z księdzem i przy składaniu dokumentów. Przez ten czas zdążyłam się uspokoić. Oglądając Mistrzostwa Europy z Samikiem i Pierrem skupiałam się na grze, a nie na Antoninie. Dużo pisałam, mój pierwszy felieton spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem, co niewątpliwie podniosło moją kiepską samoocenę. Bardzo często rozmawiałam z Amelią, ale mimo tego wszystkiego nadal nie czułam się szczęśliwa. Przed samym chrztem znów nerwy biorą górę. Cała ceremonia nie jest tak sztuczna i ciężka jak w Polsce, reszta rodziny Antonina okazuje się być normalniejsza niż jego walnięta mateczka, która co raz mierzy mnie wrogim wzrokiem. Obiad odbywa się w małej restauracji w centrum miasta. Po posiłku wychodzę na zewnątrz by trochę odetchnąć i przyjrzeć się okolicy. Czuję się w miarę okej, dopóki nie czuję na swoim karku ust Anto. Mimowolnie przymykam oczy i poddaję się jego dotykowi.
   -Strasznie mi ciebie brakuje – szepcze, zakładając mi kosmyk włosów za ucho. – Lenka, ja naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić. Przepraszam.
   -Przeprosiny przyjęte – odpowiadam. – Ale nie licz na nic więcej.


--------------------------------------------------------------

Muszę przyznać, że Antonin i Lena w ogóle się mnie nie słuchali, szczególnie gdy pisałam końcówkę. Mimo wszystko wiem, że trudno będzie mi się z nimi ostatecznie pożegnać, więc nadal nie mam pomysłu na ten ostatni rozdział. Możecie więc spodziewać się wszystkiego. 

4 komentarze:

  1. po przeczytaniu tego czuję się jak wczoraj. widzę właśnie, jak Anto ciągnie do Leny.

    OdpowiedzUsuń
  2. mam ochotę dać mu w twarz, tak porządnie. irytuje mnie strasznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. jak happy end, to tylko z Guillaumem... w innym przypadku masz szlaban :*
    całuję, mateczka

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurwa, Sylwia! Ja przez ten internet czuje to napięcie pomiędzy Lenką, a Gijomem i Ty mi tu farmazonów nie wciskaj, że nic między nimi nie ma! Między nią, a Antkiem takiego czegoś nie było! TEAM GIJOM! Cholera, tęsknię przez to za Alicją:P Niedobra Ty!
    Palenie i płakanie to w sumie bardzo dobra perspektywa. Wiesz co...skoro oni będą rodzicami chrzestnymi to najlepiej jakby Antek i Elo umarli i zostawili im to dziecko i wszystko byłoby jak za górami, za lasami <3 Tak, jestem zła xD
    Antek, weź...weź spiżdżaj, co?

    OdpowiedzUsuń